… Ale jak to – za tydzień do domu?…
Projekt numer: 2012 – 1 – PL1 – LEO01 – 27554 „Doświadczenie zawodowe kluczem do kariery”
Londyn okiełznany – poranna podróż do pracy to już rutyna, ludzie, z którymi pracujemy pomału stają się naszymi przyjaciółmi, po pracy czas na samodzielne małe zwiedzanie, bo już się nie boimy, że zabłądzimy…
I nagle uświadamiamy sobie, że za chwilę czas wracać…
Mówią, że najgorszy jest pierwszy tydzień – wszystko jest nowe i nieznane, głowa boli od nadmiaru wrażeń. W drugim tygodniu przychodzi satysfakcja, że udaje nam przystosować do otoczenia i zaczynamy cieszyć się pobytem. Trzeci mija najszybciej, a w czwartym wyczekuje się już powrotu. Nie sposób się z tym nie zgodzić.
W samym tygodniu, poza kilkoma spontanicznymi przygodami, nie działo się zbyt wiele. Natomiast weekend był kwintesencją turystycznego pobytu w Londynie – bo nie dałoby się wrócić do Polski bez zobaczenia atrakcji, które zostawiłyśmy sobie właśnie na ostatnią sobotę i niedzielę.
Sobotnie 3 w 1 – czyli to, co każdy turysta w Londynie musi zobaczyć…
Znów nie udało się wyspać – spotkanie o 8:30 i tradycyjna drzemka w metrze na dobry początek dnia. Punktem pierwszym zwiedzania było Muzeum Figur Woskowych Madame Tussauds – strzał w dziesiątkę i zarazem miejsce, które będziemy polecały każdemu. Okazało się, że wysoka cena biletów szła w parze z jakością tego, co zobaczyłyśmy w środku – a naprawdę było co oglądać. Po wejściu do pierwszej sali w ruch poszły aparaty fotograficzne – po powrocie do Polski będzie można pochwalić się zdjęciem z takimi sławami jak m.in. Johnny Depp, Morgan Freeman, George Clooney, Julia Roberts czy Jeniffer Lopez, a to zaledwie początek. Jasno oznaczona trasa prowadziła do coraz to nowych miejsc i osób ze świata polityki, muzyki, sportu i filmu. Tym sposobem każda z nas mogła znaleźć coś dla siebie – usiąść przy stoliku z Audrey Hepburn czy na fotelu reżyserskim Stevena Spielberga, przejechać się na rowerku razem z E.T., pogłaskać po brzuchu Shreka, zagrać na gitarze z The Beatles, rozwiązać na tablicy zadanie z fizyki razem z Albertem Einsteinem czy triumfować w geście zwycięstwa z Usainem Boltem… Można wymieniać bez końca. Ponadto czekały na nas specjalne atrakcje – sala horrorów, w której można było naprawdę się przestraszyć, historyczna podróż miniaturową taksówką przez Londyn z różnych epok oraz kino 4D, a w nim zabawny film o superbohaterach z komiksów Marvell, który podobał się wszystkim dzieciom od lat pięciu do stu.
Po ponad dwóch godzinach zwiedzania i z niemal rozładowanymi bateriami w aparatach fotograficznych, poszłyśmy na spacer wzdłuż Baker Street – ulicy znanej wszystkim fanom Sherlocka Holmesa. Wizerunek książkowego detektywa obecny był wszędzie – na ścianach w metrze, jako szyld pralni, cukierni, banku czy zwykłego sklepu spożywczego. Kwintesencją popularności jest Muzeum Sherlocka Holmesa znajdujące się pod numerem 221B – dokładnie tak, jak w książce. Oraz kolejka fanów, którzy wyczekują godzinami, aby do tego muzeum wejść.
Obowiązkowy punkt drugi – London Dungeon czyli Muzeum Horroru. Dowód na to, że nawet z najbardziej mrocznych historii, najokrutniejszych morderców oraz najbardziej wyrafinowanych tortur można uczynić atrakcję turystyczną. Dość osobliwe angielskie poczucie humoru, które można było zaobserwować podczas 1,5 godzinnej wycieczki po replice lochów londyńskich, prowadzących kolejno przez czasy zarazy, wielkiego pożaru londyńskiego, panowania Henryka VIII, tortur w Tower of London, czy też czasów, w których po ciemnych ulicach Londynu grasowali tacy mordercy jak Kuba Rozpruwacz czy Sweeney Todd – demoniczny golibroda z Fleet Street. Niektóre z nas bały się, inne się śmiały lub nudziły – ale na pewno należy docenić przygotowanie przewodników wcielających się w kolejne role i opowiadających z typowym czarnym humorem i londyńskim akcentem Cockney o najmroczniejszych czasach miasta.
Tę część zwiedzania zdecydowanie trzeba było przetrawić na świeżym powietrzu. A tego nam nie zabrakło, gdy stanęłyśmy w długiej kolejce prowadzącej do atrakcji turystycznej położonej tuż obok Muzeum Horroru – czyli słynnego koła millenijnego London Eye. Trochę martwiło nas zachmurzone niebo, ale gdy wsiadłyśmy do kapsuły i uniosłyśmy się nad ziemię, nasze wątpliwości zostały rozwiane. Piękny widok na całą panoramę miasta, zdumienie przerywane co chwilę słowami typu: ‘O, patrzcie, przecież tam byliśmy!’ oraz Parlament razem z Big Benem, które wyglądały jak miniaturowa makieta – to wszystko sprawiło, że zmęczenie dość intensywnym dniem zamieniło się w uśmiech.
Jak zwykle pojawiło się też zadanie ‘dla chętnych i mniej zmęczonych’. Korzystając z ostatniego wspólnego pobytu na nabrzeżu Tamizy, kilka ochotniczek razem z opiekunem grupy udało się w kierunku Millenium Bridge, podziwiając po drodze artystów ulicznych, salę koncertową Royal Albert Hall, Teatr Narodowy. Krótka wizyta w galerii Tate Modern oraz w teatrze szekspirowskim The Globe i czas było odpocząć po intensywnym dniu zwiedzania.
(Ta ostatnia) niedziela…
Na początek wiadomość, którą wszyscy przyjęli z radością – można dłużej pospać. Podróż metrem upłynęła nam zatem nie na rozpaczliwym ‘dosypianiu’, a na wesołych rozmowach i dzieleniu się wrażeniami dnia poprzedniego. Dodatkowo humory poprawiał nam fakt, że niedziela przywitała nas pięknym słońcem i temperaturą powyżej 20 stopni (w tym momencie szczególnie ciepło pomyślałyśmy o wszystkich czyszczących w Polsce szyby samochodów z pierwszego szronu…)
Zwiedzanie rozpoczęłyśmy na Oxford Street – lecz tym razem nie było wizyty w Primarku czy innych sklepach charakterystycznych dla tej ulicy. Poszłyśmy do British Museum – obiektu, w którym zebrane zostały eksponaty z całego świata – od ceramiki starożytnego Rzymu, po posągi Buddy czy egipskie mumie. Ogromna ilość ważnych elementów historii – ale też smutna prawda o tym, że część z nich Brytyjczycy przywłaszczyli sobie bezprawnie na przestrzeni wieków… Każda z nas udała się w swoim kierunku – Afryka, Azja, Starożytna Europa… Po zwiedzaniu spotkałyśmy się w charakterystycznym punkcie tego muzeum – dziedzińcu obok czytelni, w której tworzył Charles Dickens czy Arthur Conan Doyle.
Korzystając z idealnej pogody, przerwę na lunch spędziłyśmy w jednym z pobliskich parków. Idąc za przykładem innych usiadłyśmy w kółku na trawie i zaczęłyśmy pomału podsumowywać nasz pobyt w Londynie.
To niesamowite, że wciągu 4 tygodni można zobaczyć i usłyszeć tak wiele. Londyn to miasto, którego nie można zapomnieć i do którego będziemy często wracać myślami. Dzięki wyjazdowi poznałyśmy kulturę i obyczaje różnych ludzi, a nasze poglądy diametralnie się zmieniły. Trzy słowa: tolerancja, uprzejmość, bezpośredniość – to cechy, które charakteryzują każdego mieszkańca Londynu. Praca tutaj otworzyła przed nami nowe horyzonty i dzięki niej zdobyłyśmy spore doświadczenie. Program kulturowy (czyli weekendy wolne od pracy) był wspaniałym pomysłem na odkrycie Londynu z każdej strony. Wspólne wieczory z londyńską rodzinką to chwile pełne relaksu i śmiechu, a także przede wszystkim dobre lekcje języka angielskiego. Jesteśmy wdzięczne panu Dyrektorowi Stawickiemu i pani Szymańskiej oraz pani Jeromin za danie nam tak wielkiej możliwości rozwoju i przeżycia niezwykłej przygody a także spełnienia marzeń.
Marta Mitlewska, Natalia Kuśnierkiewicz, Karina Kornalewska, Honorata Wieczorek
Jesteśmy bardzo zadowolone z naszych miejsc praktyk – nasi opiekunowie w hotelach dbają o to, żebyśmy faktycznie wiele się nauczyły i miały kontakt z różnymi działami hotelu, a także z językiem angielskim. Dzięki temu możemy dobrze poznać jednostkę, w której odbywamy praktykę zawodową, dokładnie przyjrzeć się, jak działa. A za czym najbardziej tęsknimy? Odpowiedź jest prosta – za polskim jedzeniem! Bigos, gołąbki, pierogi, sernik – to smaki, które nie pojawiły się przez ostatni miesiąc w naszym jadłospisie. Kto by pomyślał, że tak bardzo będzie nam ich brakowało?
Kasia Kacperska i Milena Gliwińska
Będąc w okolicy, nie sposób ominąć biblioteki narodowej – British Library – imponującego budynku jednej z największych bibliotek na świecie, a także budynku dworca St Pancras – renesansowej budowli, która z daleka przypomina pałac, a w jej siedzibie mieści się luksusowy hotel oraz przepiękny dworzec kolejowy, z którego odjeżdżają pociągi Eurostar. Najzamożniejsi, po kieliszku oryginalnego szampana (za minimum 50 funtów) wypitego na skórzanych kanapach poczekalni, mogą udać się w podróż pociągiem pod Kanałem La Manche (lub, jak mówią Brytyjczycy: English Channel) prosto do Francji. Nam wystarczyło krótkie zwiedzanie tej perełki architektury…
Prawdopodobnie byłam jedyną osobą z grupy, której leżący nieopodal dworzec King’s Cross nie kojarzył się z niczym szczególnym, ale szybko zostałam wyedukowana przez fanki Harrego Pottera, że w tym miejscu znajduje się znany z książek i filmów o tym bohaterze peron 9 i ¾ – szybko więc został on wpisany na listę miejsc do zwiedzenia. Niestety – tu pojawiło się kolejne, po Chinatown, rozczarowanie – przedsiębiorczy Brytyjczycy do granic możliwości wykorzystali bowiem popularność tego miejsca, oferując zdjęcia przy peronie za 10 funtów czy pamiątki z pobliskiego sklepu (np. różdżki ) w absurdalnie wysokich cenach. Jakoś to przełknęłyśmy i wsiadłyśmy w metro do kolejnego miejsca.
Będąc w Londynie, nie sposób nie odwiedzić w niedzielne popołudnie jednego z ulicznych marketów – nasz wybór padł na Camden Market – barwną i pełną ludzi dzielnicę, będącą kolebką ulicznych artystów, graficiarzy, czy muzyków (to tu mieszkała i tworzyła między innymi Amy Winehouse). W miejscu tym znajduje się rynek Camden Market Lock, który powstał w dawnych stajniach królewskich. Zachowane budynki z cegły, drewniane elementy konstrukcji, brukowane uliczki i liczne rzeźby z brązu – a w to wszystko wtopione niezliczone ilości straganów oferujących wszystko, czego dusza zapragnie (a nawet więcej). Przepadłyśmy tu na dobre – po części, żeby zrobić zakupy, a po części aby pozwiedzać stragany z rękodziełem, afrykańskimi meblami, ubraniami dla fanów mocnej rockowej muzyki czy indyjskie stoiska pachnące kadzidłami. Warto było tu przyjechać.
Zmęczenie dało się we znaki, ale aby wykorzystać w pełni idealną pogodę, a także zamknąć listę najważniejszych miejsc do odwiedzenia, poszłyśmy na spacer do Regent’s Park – ogrodów królewskich, które obok Hyde Park oraz St. James’s Park są najważniejszym i największym miejscem spotkań mieszkańców Londynu w ciepłe dni. W promieniach ciepłego jesiennego słońca, wśród angielskich róż oraz spadających liści (które przypominały nam, że nieuchronnie zbliżają się chłodniejsze dni), doszłyśmy do stacji metra, które zawiozło nas bezpośrednio do naszej dzielnicy Harrow & Wealdstone.
Przed nami ostatni tydzień – czas pomału zacząć myśleć o powrocie do domu. Czas się spakować, pożegnać z rodzinami, które nas gościły, dokończyć praktyki w hotelach. Każda z nas zdążyła wiele zobaczyć przez ten czas, ale też stęsknić się za najbliższymi w Polsce. Na podsumowanie przyjdzie jeszcze czas – ale już dziś wiemy, że będzie ono bardzo pozytywne.
Agnieszka Jeromin